Ostatnia faza załamania, która przypomina manię
Z perspektywy czasu można by pomyśleć, że krach na giełdzie był nagłym szokiem. Rzeczywiście, niektóre z najbardziej dramatycznych wydarzeń wydarzyły się bardzo szybko. Na początku pandemii amerykański indeks giełdowy S&P 500 stracił 34% w nieco ponad miesiąc. Kiedy ostatni raz Rosja nie spłacała zadłużenia w 1998 r., indeks spadł ze szczytów do dna w ciągu sześciu tygodni, niemal ciągnąc za sobą Long-Term Capital Management i resztę Wall Street. Najszybszym hitem był 19 października 1987 r., Czarny Poniedziałek, kiedy to w ciągu jednego dnia zniszczono 20% rynku.
Jednak największe recesje trwają znacznie dłużej. Maszynka do mięsa na giełdzie, która towarzyszyła kryzysowi finansowemu z lat 2007-09, trwała przez 17 miesięcy. Mówienie o pękaniu bańki internetowej na początku XXI wieku ukrywa fakt, że przejście od szczytu do szczytu zajęło dwa i pół roku. Najsilniejsza w historii, która rozpoczęła się w 1929 roku, trwała prawie trzy lata.
W każdym przypadku straty przeplatały się z rajdami trwającymi tygodnie i gorączkowe dni, kiedy prawie nic się nie działo. Nawet jeśli nie były to spokojne i nudne miesiące, czasem przerywane chwilami grozy, to były to długie i wyczerpujące recesje. Dzisiaj, sześć miesięcy po tym, jak giełda w USA zaczęła spadać pod wpływem inflacji i zacieśniania polityki pieniężnej, może nastąpić kolejny test. Ale kiedy dno w końcu uderzy, jak to będzie wyglądać?
Jak bańka, kapitulacji – w żargonie inwestorów oznacza ona końcową, burzliwą fazę upadku – towarzyszy swego rodzaju mania. To część krachu, kiedy coś pęka w zbiorowej świadomości i robi to każdy, kto zamierza się poddać i sprzedać. Być może są to inwestorzy detaliczni, którzy zachowali spokój po utracie jednej trzeciej kapitału, ale widząc zniknięcie kolejnych 20% wartości, dochodzą do wniosku, że rzeczywiście może spaść do zera i pędzą do opuszczenia rynku.